Najpierw Pan Hu Jintao zaprowadził nas do jednego ze szklanych wieżowców, gdzie tata przywitał się z nowymi współpracownikami, obejrzał swoje biuro, które mieściło się na dwudziestym czwartym piętrze. Z okien które zastępowały tam ściany widać było cały Kanton. Wszystko wyglądało jak zabawki i klocki lego. Malutkie kropeczki, którymi byli ludzie i inne wieżowce. Po całej tej prezentacji w milczeniu zjechaliśmy windą na dół, gdzie czekała na nas już taksówka. Jechaliśmy około godziny znów mijając malownicze pola i sady drzewek wiśniowych i brzoskwini. Rozległe jeziora - dużo większe od naszych mazurskich. Zielone góry, na których były niby schody gdzie rósł ryż. Aż w końcu dotarliśmy na miejsce.
Mój obecny dom, od tego w Polsce różni się tym, że jest typowo chiński. I stoi na obrzeżu miasta, 20 km od centrum. Niby zwykły, ale ma olbrzymi taras, który pokrywa uroczy szaro-czerwony dach wywinięty do góry jakby chciał się wspiąć do słońca. Od dachu zwisają malutkie czerwono złote ozdoby - blaszane krateczki gęsto zdobione maleńkimi gwiazdkami. Dom jest jednopiętrowy. Sypialnia rodziców, mój pokój, kuchnia, łazienka i salon. W sumie najważniejsza i chyba największa część naszego domu. Drewniana podłoga, miniaturowy dywanik jednolitego koloru a na nim stolik do kawy. Niska kanapa z jedwabną narzutą w haftowane smoki. Pod ścianą pufy i niezwykła szafa. Brązowa, ciężka i jednocześnie delikatna. Ręcznie malowane ptaki, rośliny prawie jak żywe pnące się od jej nóżek aż po szczyt dodają ciepła całemu wnętrzu. Olbrzymie okno po bokach, którego wiszą czerwone zasłonki sczepione brązowym sznurkiem wpuszczają do salonu dużo słońca. Widok z niego zapiera dech w piersiach! Szeroka rzeka płynąca aż pod tarasem, sad z drzewkami wiśni, pięknie kwitnącymi na wiosnę, drewniany mostek. To wszystko sprawia, że czuje się jak w bajce. Wieczorem wiśnie wydają słodko-mdły zapach co przyprawia o dreszcze. Nad rzeką słaniają się płaczące wierzby, mocząc gałązki jakby chciały orzeźwienia.
Okno z mojego pokoju wychodziło na drugą stronę ogrodu, jednocześnie na ulicę, domy sąsiadów i pana Hu Jintao - współpracownika mojego ojca. Z tej strony obraz nie był tak magiczny, ale znośny. Małe dzieci krzyczące bawiąc się na ulicy. Matki pchające wózki. Starsze kobiety wracające z centrum ze śmiesznymi torebeczkami, których mają wiele na sobie, bo do jednej mieściło się mleko, chleb i ser. Dziennie po tej ulicy przechodziło tysiące ludzi. Kobiety miały wysoko upięte włosy w kok, a w nim pałeczki. Z kolei mężczyźni chodzili w luźnych koszulach wpuszczonych w spodnie na szelkach.
Mam nadzieję, że podoba wam się kotałki tekst ;) Liczę na komentarze ;)
Ciekawie się zaczyna ;-) Kiedy wydajesz ? :D
OdpowiedzUsuńJeszcze musi się rozwinąć, piszę i wrzucam ją na bieżąco ;) Mam nadzieję, że do grudnia 2014r wydam ;)
OdpowiedzUsuń